Komin na gwiazdkę dla małej Gwiazdki
Intensywna, w swoim komentarzu zaniepokoiła się (mam nadzieję, iż pozytywnie), jakobym załapała potężne uzależnienie od drutów i muszę się przyznać, że faktycznie… coś tam się gotuje, coś tam się na wiadomości zerknie, to druty same włażą w ręce i dzieje się.
Ten skrzący się kłębuszek, który można było oglądać w poprzednim poście, zamienił się częściowo na komin. Częściowo, ponieważ jako zupełny laik w sprawach dziergutkowych, kompletnie nie potrafię oszacować ilości włóczki, jaka będzie potrzebna na daną rzecz. Kupiłam dwa motki, z czego na komin zużyłam niecały jeden. Na zdjęciu, obok komina na wznak, leży pozostała część.
Komin jest przeznaczony na prezent dla sześciolatki, która niegdyś latała jako motyl 🙂
Na tym zdjęciu kolor najbardziej zbliżony do naturalnego.
Poniżej zdjęcie poglądowe na włóczkę, której użyłam, wraz ze szczegółami.
Kolejna dłubaninka kręci się wokół splotów wszelakich, czyli postanowiłam warkocze nauczyć się zaplatać. Nie bardzo mam czas szukać tutoriali (a za pierwszym razem nie znalazłam) i próbowałam sobie przypomnieć co mi tam moja mama w dzieciństwie do głowy kładła. Pamiętałam, że coś tam zamienić trzeba było na agrafce. Zapytałam jej, czy tylko mam podmieniać i to już wszystko? Odpowiedziała, że tak. Na to ja, że się na pewno będzie ściągać… ona na to, że to boczne oczka wyrównają i będzie dobrze.
W takim razie idąc na logikę, zaczęłam dłubać. Nie chcecie wiedzieć ile próbek powstało zanim wybrałam splot, który ma być taki jak sobie wyobrażałam i zanim szerokość dobra mi wyszła, bo jednak kurczenie przy warkoczach działa i na nic zdaje się gładka próbka 😀
To co możecie oglądać nadal nadaje się do sprucia, bo coś tam dziabnęłam oczkiem nie tak jak trzeba, a i sam wzór mi się lekko „ściągaczy”, a nie o taki efekt chodziło. Dzisiaj przyśnił mi się kolejny splot, który nie powinien się ściągać jak ściągacz i to jego wprowadzać będę w życie, oby ostatecznie 🙂
Nie dane mi, bo jedna moja babcia umarła zanim się urodziłam, a dziadek zginął na wojnie. Drugi dziadek umarł, kiedy byłam mała i pamiętam jedynie jego pogrzeb. Druga babcia natomiast żyła na szczęście dłużej i miałam z nią niewielki, ale jednak jakiś kontakt. Pamiętam, kiedy byłam w pierwszych latach podstawówki, odwiedziłam ją, wcisnęła mi zawiniątko w szarym papierze mówiąc:
– Na Wiolka! Porządny towar to jest, niech ci matka co z niego uszyje.
Do dzisiaj pamiętam ten biały materiał w wielkie kolorowe grochy. Powstała z tego spódnica z pełnego koła 😀
To by było na tyle… aż niedawno zupełnie, wujek taki już po osiemdziesiątce (dokładnie ten, którego pojechałam odwiedzić w Łodzi), zdecydował że ciocia, jego żona (niewiele młodsza) już nie będzie dziergać i przysłał mojej mamie pełne pudło włóczki, żeby się nie zmarnowała. Mama, która również zauważyła mój pociąg do dziergania, podzieliła się ze mną tymi dobrami i tak to wzbogaciłam się o poniższe motki i kłębki 😀
Najbardziej oczywiście ucieszyła mnie fioletowa i już mam plany co do niej, natomiast druga, na widok której moje oczy się nieco zaokrągliły, to ta biała na pierwszym planie, przypominająca cienkie spagetti 😀
Nazywa się „Nici obuwiowe bawełniane 100% matowe” i jest tego w sumie 2000m ( 2 motki w każdym jest niby 1000m., ale nie mierzyłam :D)
Planuję z tego zrobić chustę/szal wg Intensywnej wskazówek, bo wydaje się mieć dobrą grubość, znaczy cienkość, bo do tej pory nie udało mi się takiej cienkiej wypatrzeć w sklepach 🙂
Kompletnie nie mam pojęcia, czy te 2000 metrów jest wystarczające. Ma ktoś takie rozeznanie? 🙂
Wniosek – muszę przestać myśleć, bo mi to na dobre nie wychodzi czasem 😀
Przy okazji jednak możecie sobie popatrzeć jak wygląda kuchenka od środka… w połowie indukcyjna, a w połowie ceramiczna. Ceramiczne, to te kółeczka, a indukcja, to to miejsce gdzie nie ma nic… i mąż, który rozkręcał tę kuchenkę już 6 lat temu zaraz po zakupie, bo chciał zobaczyć na jakiej to zasadzie działa (no comment)… stwierdził, że nie wie dlaczego tyle kosztuje, bo tam nic nie ma przecież 😀
Uwieczniłam chwilę, kiedy ją naprawiał, bo fascynuje mnie to, że on zawsze wybada każdą bolączkę urządzenia… pobada, pobada i uleczy, więc na szczęście na święta już jest sprawna 🙂
No i tak całkiem już na zakończenie… nowa Burda. Bardzo lubię czytać, jak to panowie recenzują te nowe wykroje (np u Moniki-Magdaleny), ale niestety mój nie chce brać w tym udziału, twierdząc że to zawracanie gitary, bo on się nie zna na modzie… i jemu to wszystko jedno. No więc nie męczę, bo i po co mam się stresować. Oglądając jednak styczniowy numer, gdzie są stroje karnawałowe żywcem wyrwane z Gwiezdnych Wojen… zarzucił okiem… i stwierdził:
– w tej Burdzie, to wiedzą, że gdzieś dzwoni, tylko nie wiedzą w którym kościele
Na moje pytanie, że o co chodzi?
– no o to, że ta dorosła z tą dziwną kreską na ustach, to nie Leia… ta mała z tymi kółeczkami, warkoczykami, babeczkami… to księżniczka Leia, tamtej córka, a tamta to królowa Amidala.
Także macie recenzję Burdy wg mojego męża 😀
-
longredthread
-
LolaJoo
-
-
alex
-
Karolina
-
Agilion
-
Agilion
-
-
Weronka
-
UAreFab
-
Ma_niusia
-
Cicha
-
Ashritt
-
Ashritt
-
Intensywnie Kreatywna
-
-
Marille
-
Dżej nej
-
Rolin Szyck
-
tofka
-
Patrycja Michniewicz-Jarosz
-
Maryś
-
Susanna szyje
-
kobieta szyje
-
Magda Motrenko
-
ania